sobota, 22 marca 2014

Skarby sprzed świątyni

Jest w Kioto jedno miejsce, które wprawiło moje wrażliwe na przeszłość serduszko w drżenie. Ani Złoty ani Srebrny Pawilon, nie Pałac Cesarski i nie Kiyomizudera. Dobre kami, nawet nie szkoła herbaty! Targ staroci.



Ale nie jakiś tam bylejaki targ staroci. O nie! Kiotyjskie pchle targi odbywają się na dziedzińcach świątyń - bo tylko tam jest wystarczająco dużo miejsca. I zakrzywiają czasoprzestrzeń. Przyjeżdzasz rano, w niedospaniu, i wchodząc między naprędce rozłożone stoiska i stragany myślisz sobie - no, obejście wszystkiego zajmie mi z godzinkę. Cztery godziny później orientujesz się, że przed tobą wciąż ze dwie alejki, na które nawet nie było czasu zerknąć, a patrzysz przecież pobieżnie i z głębokim przeświadczeniem, że jak skończysz obejrzysz wszystko jeszcze raz, żeby upewnić się, że żaden skarb nie został przeoczony...



A skarbów jest pełno. Srebrne szpile do włosów. Czareczki do sake z cienkiej porcelany. Rzeźbione wazy z brązu i żeliwne czajniczki. Inkrustowane złotem szkatułki, drewniane maski, naszyjniki z jadeitu.







Pierwsze, co mi akurat rzuca się w oczy, to używane sprzęty herbaciane. Czarki wszelkich kolorów i rozmiarów, takie za bezcen i takie za majątek. Pieczołowicie przechowywane w drewnianych pudełkach i bezceremonialnie spiętrzone jedne w drugich na gołej ziemi. Bambusowe łyżeczki, stojące w kubkach jak długopisy na biurku i bambusowe pędzle z połamanymi witkami. Pojemniczki na herbatę, te lakowane, zmatowione kurzem i poznaczone odciskami palców, i te ceramiczne, w wystrzępionych jedwabnych ubrankach, wyszywanych złotą nicią. Gliniane pojemniki na wodę sprzed trzystu lat i pordzewiałe kociołki stojące obok Godzilli z plastiku.











A zaraz obok sprzętów herbacianych miecze, głównie ozdobne elementy oprawy, takie jak menuki (ozdobne kołki na rękojeści blokujące trzpień miecza), kashira (okucie na końcu rękojeści) i - moja druga wielka słabość - tsuby (okrągłe gardy). Jeśli uznać japoński miecz za dzieło sztuki, tsuba jest moim ulubionym detalem. Każdą z moich postaci do Legendy można lepiej zrozumieć, jeśli się wie, jak wygląda tsuba przy mieczu, który nosi. Teraz chyba pójdę w drugą stronę i zacznę wymyślać postaci do tsub, które mnie zachwyciły. I to nie jest taki sobie wymysł - historycznie, zwłaszcza w okresie silnych wpływów zen, wzór na tsubie często był odzwierciedleniem i niejako demonstracją filozofii życiowej czy przekonań samuraja - w końcu to poniekąd "twarz" miecza, patrząca w stronę przeciwnika przed atakiem.









Od początku wiedziałam, że wrócę z Japonii z własną tsubą. Ale nie przypuszczałam, że będzie to jedna z pierwszych, jakie w ogóle miałam okazję tutaj zobaczyć - ani że będzie kosztować mnie połowę mojego miesięcznego czynszu. Ale skoro nagle, na kiotyjskim targi staroci, trafiłam dokładnie na tę samą tsubę, którą opisywałam na finał pierwszej prowadzonej przeze mnie kampanii - sami powiedzcie, jaki miałam wybór?

A na koniec mój prywatny MG postanowił pokazać mi coś specjalnego - czyli połączenie obu wspomnianych wyżej słabości, tsubę z motywem sprzętów do herbaty. Wyczuwam w tym prostym krążku brązu jakaś dłuższą historię. Myślę nad nią - i nad człowiekiem, który stając na przeciw wroga "twarzą" swojego miecza proponował mu czarkę herbaty...




1 komentarz:

  1. Ha! Cieszy mnie taka pochwała z ust (palców ;) ) eksperta. A na rewersie także chmury, chyba nawet ładniejsze - prześlę Ci zdjęcie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń