środa, 30 lipca 2014

Kocia yakuza

Ja wiem, że ostatnio słowo kot kojarzy się głównie z obrazkami śmiesznych kotów zalegającymi grubą warstwą internety. A jak się jeszcze do tego doda Japonię, to nic tylko maneki neko albo zgoła Hello Kitty. Otóż nie. Japońskie koty to zupełnie inna bajka.


Od pierwszego spotkania z prawdziwym japońskim kotem wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Ale postanowiłam nie poddawać się uprzedzeniom. Może to tylko ten pierwszy wyglądał, jakby zastanawiał się, czy spuścić mi wpierdol samemu, czy poczekać na kolegów? Może to tylko ten drugi miał minę, jakby nie mógł wyjść z podziwu, że jakiś samotny gaijin w ogóle śmiał postawić stopę na jego terytorium? Może to tylko trzeci i czwarty odprowadzały mnie z muru takim wzrokiem, że miałam wrażenie, że tylko dzięki rowerowi uszłam z życiem? Ale piąty, szósty i siedemnasty japoński kot wyglądały dokładnie tak samo. One wszystkie tak wyglądają...





Japoński kot to kawał twardego skurczysyna, bo i jego życie jest niełatwe. Teraz może i kawaii, ale od niepamiętnych czasów Japończycy mieli z kotami na pieńku. Głównie ze względu na liczne podania dowodzące magicznych zdolności i złośliwego wyrachowania kociego rodu. Wśród historii, jakimi od dawien dawna Japończycy straszyli się wieczorami, istnieje legenda o nekomata, "kotołakach". Mówi się, że kot, który dożyje pięćdziesiątki zyskuje magiczne zdolności, w tym umiejętność przybierania ludzkich kształtów. Kota takiego można poznać po rozszczepionym na dwoje ogonie (stąd nazwa: neko 猫 "kot" plus mata 又 "znowu, podwójny"). Znane są opowieści o zmiennokształtnych lisach, kitsune, ale w kotołaki to mniej przyjemne stworzenia -  koty nie potrafią udawać żyjącej osoby i muszą upatrzoną ofiarę wpierw zabić - a często także zjeść... Jedna z historii, wspomniana przez profesor Tubielewicz w "Mitologii Japonii" opowiada o samuraju, który koniec końców zmuszony był zabić własną matkę - a raczej jej kota, który podstępnie doprowadził staruszkę do śmierci i sam po zmianie postaci zajął jej miejsce.
Można się zastanawiać, czy aby na pewno tylko względy praktyczne decydowały o popularności shamisenów obitych kocią skórą...


Inny rodzaj nekomata zamieszkiwał góry. Od kiedy naoglądałam się drzeworytów zaczynam bawić się myślą nasłania na graczy w Legendzie wielkiego demonicznego kocura. Cóż to by była za epicka walka! O, coś w tym klimacie:



W ogóle drzeworyty w Edo były takim siedemnasto/osiemnastowiecznym odpowiednikiem internetu - pornografia, przemoc i obrazki śmiesznych kotów. 




Oraz rzeczki, które dziś zostałyby oznaczone jako "enough internet for today".


A na koniec już zupełnie współczesne prace Hirotomo, innego wielbiciela kociej yakuzy. Twój kot tatuowałby się u Hirotomo! (Tutaj więcej)





Nie ma się co oszukiwać - japońskie koty nie zapomniały o shamisenach...


Musicie przyznać, że w porównaniu z powyższymi japońskie psy wypadają dość blado...