środa, 4 czerwca 2014

Przypadkowo spotkany Budda

Sakamoto, niewielka wioska obok Yatsushiro, drugiego pod względem wielkości miasta w prefekturze Kumamoto. Trafiłam w to miejsce przypadkiem (czy aby na pewno przypadkiem?). Jutro pojadę na wycieczkę, pomyślałam, może do Yatsushiro. Szukając dojazdu trafiłam na zdjęcie małej wioski, które bardzo mi się spodobało (mokra od deszczu zieleń, mgła unosząca się z doliny), więc jej nazwa została mi w pamięci. A kiedy po przyjeździe do Yatsushiro okazało się, że pociąg z peronu obok zatrzymuje się właśnie w Sakamoto - czemu nie, pomyślałam - i wsiadłam.




Stalowo szare dachy, czerwony most kolejowy ponad rzeką, świeża, wiosenna zieleń porastająca gęsto wypiętrzające się tuż za granicami wioski góry. Sielanka. Przynajmniej teraz.



- Tutaj się zbierali, przed tą świątynią - mówi dziadek - mieli swoje własne obrzędy i święta. Burakumin, teraz się o tym nie mówi, ale to była wioska burakumin. I inne też, w całej Japonii. To taka czarna karta w naszej historii...

Burakumin 部落民, inaczej eta 穢多, japońska kasta "nieludzi", wyrzutków społecznych zajmujących się nieczystymi czynnościami takimi jak rzeźnik, grabarz, garbarz, kat...W dawnej Japonii wszystkie zajęcia związne ze zwłokami i krwią były uznawane za nieczyste ze względu na shintoistyczne pojęcie kegare 穢れ, skazy. Burakumin mieli przekichane na całej lini, kto gra w Legendę Pięciu Kręgów ten wie. Mieszkali w osobnych dzielnicach lub wioskach, wykluczeni ze społeczeństwa. Nie wolno im było zawierać małżeństw ani utrzymywać stosunków towarzyskich z ludźmi z innej kasty. Ba, nie wolno im było nawet rozmawiać z kimś wyżej postawionym bez ściągnięcia czapki, słomianego kapelusza czy co tam akurat nosili na głowie. Nie mieli praktycznie żadnych szans na awans społeczny. I "nieludźmi" nazywano ich całkiem nie w przenośni - gdzieś nawet czytałam o cesarskim urzędniku ustalającym, że eta jest wart tyle co 1/7 człowieka.

Na zdjęciu 6/7 człowieka

W okresie Meiji burakumin zostali zrównani z resztą społeczeństwa na mocy cesarskiego edyktu - w teorii. Tak naprawdę dyskryminacja potomków burakumin ma miejsce jeszcze dziś. Chociaż dane o ich pochodzeniu są utajnione, a ich poszukiwanie nielegalne, wciąż istnieją sposoby, żeby odkryć czyjeś prawdziwe korzenie. Najczęściej korzystają z nich bardzo konserwatywne rodziny przed udzieleniem zgody na małżeństwo (no bo jakże to tak, "nieludź" w naszej samurajskiej rodzinie?!), ale jeszcze w latach siedemdziesiątych wybuchł skandal, kiedy udowodniono, że duże japońskie firmy (takie jak Honda czy Toyota) sprawdzały pod tym kontem potencjalnych pracowników. Ba, czytałam nawet o tym, że postacie z kilku gier komputerowych, które miały po cztery palce, musiały zostać przerobione przed wydaniem tych gier w Japonii- bo "cztery palce" to obraźliwy gest kojarzący się właśnie z eta. (więcej na ten temat tutaj). 

Dlatego w Japonii wciąż działa Liga Wyzwolenia Buraku (部落解放同盟 Buraku Kaihō Dōmei) i inne organizacje, które walczą (nierzadko w bardzo brutalny i kontrowersyjny sposób) o poszanowanie praw człowieka potomków dawnych "nieludzi". A Japończycy o burakumin na ogół rozmawiać nie chcą. Dlatego zszokował mnie miły starszy pan, który podszedł do mnie, kiedy robiłam zdjęcia małej świątynce w Sakamoto i zaczął ni z tego ni z owego opowiadać o smutnej historii swojej wioski. Że turyści o tym nie usłyszą, ale burakumin też mieli swoje własne obrzędy i zwyczaje, i że zbierali się właśnie tutaj, przed tą świątynką.


Ale może nie tylko tam. Bo parę godzin później, kiedy po przejściu przez opuszczony tunel kolejowy, zupełnie zgubiona, przedzierałam się przez gąszcz, żeby ze szczytu góry jakoś wypatrzyć drogę powrotną poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. 


Na szczyt dotarłam znalezioną przypadkiem (czy aby na pewno przypadkiem?) ścieżką, odprowadzana trochę smutnym, a trochę zamyślonym wzrokiem kamiennych buddów. Nic więcej nie wiem na ich temat - poza tym, że miejsce wyglądało na opuszczone a kilkadziesiąt stojących po obu stronach figurek na bardzo stare. Może wystarczająco stare, żeby pamiętać wspinających się na szczyt góry ludzi, którym społeczeństwo odmawiało człowieczeństwa. Mój prywatny MG zaciera ręce, zadowolony z tego, jaki ładny symbol mu wyszedł - że tak zgrabnie połączył to, co na samym dole z tym, co na samej górze. Ale może wcale nie było to takie trudne.






6 komentarzy:

  1. rzeczywiście smutne :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego typu wyprawy zapadaja w pamiec i nadaja zyciunowych znaczen - dzieki, ze sie podzielilas :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa historia...oby więcej takich dziadków chętnych do dzielenia się kontrowersyjnymi opowieściami :)
    ところで, mam nadzieję, że nie uznasz tego za niepokojącą rzecz, ale znalazłam Twojego bloga szukając właśnie blogów Nikkenseiów przebywających w Kumamoto i nie spodziewałam się, że trafię na Polkę! Istnieje szansa na to, że mogłabym zostać Twoją następczynią na Kuma-Daiu i mam w związku z tym parę pytań, ale tylko jeśli chcesz poświęcić trochę czasu kouhajowi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne :) Pisz na maila: mydlin@gmail.com i pytaj o co chcesz. Blog jest obawiam się mało przydatny w kwestiach praktycznych.

      Usuń
    2. Dziękuję~ :D i tak mam zamiar go przeczytać od deski do deski ;)

      Usuń