środa, 1 stycznia 2014

Hatsumono - pierwsza notka w Nowym Roku

Dzisiaj jest dzień, kiedy wszystko znowu dzieje się po raz pierwszy. Piszę pierszą notkę przy pierwszej kawie. Śniłam pierwszy sen i zasypiając słyszałam zza okna pierwsze głosy ptaków. No, a pierwszą wizytę w świątyni odhaczyłam już wczoraj. I wiecie, po japońsku te zdania brzmiałyby bardziej naturalnie. Bo w języku japońskim mamy całe mnóstwo słów na określenie pierwszych czynności w Nowym Roku. Zaczynają się od znaku 初 "nowy, pierwszy" w czytaniu hatsu. Tak więc mamy 初音 hatsune, pierwszy śpiew ptaków, 初湯 hatsuyu, pierwszą kąpiel, 初夢 hatsuyume, pierwszy sen, 初空 hatsusora, niebo w noworoczny poranek (u mnie, jakżeby inaczej, pogodny, żurawi błękit), 初凪 hatsunagi, pierwszą chwilę wytchnienia i 初詣 hatsumode, pierwszą wizytę w świątyni, o której opowiem później. Dochodzimy aż do 初富士 hatsufuji, czyli pierwszego spojrzenia na górę Fuji. No i oczywiście jest też 初釜 hatsugama, pierwsze spotkanie herbaciane w nowym roku, ważne wydarzenie w herbacianym świecie. 
Wróćmy jeszcze na chwilę do słów. W języku japońskim składamy życzenia na dwa sposoby. Pod koniec starego roku mówimy よいお年を yoi o toshi wo - "Dobrego Nowego Roku". Ale dopiero, kiedy przejdziemy granicę, możemy powiedzieć to, co internet podaje jako japoński odpowiednik "Happy New Year". Mówimy wtedy 明けましておめでとうございます akemashite omedetou gozaimasu - "Gratulacje! Rozpoczął się Nowy Rok". Tyle słyszymy. Zobaczyć możemy znacznie więcej. Znak, od którego zaczyna się to wyrażenie sam w sobie jest ciekawy - 明 to znak na światło, składający się z połączenia słońca 日 i księżyca 月. Niosący ze sobą wiele znaczeń - nie tylko światło, ale i jasność, czystość, przestrzeń, pustka, otwarcie, rozpoczęcie, świt. Co więcej jest to znak zawierający w sobie jednocześnie znacznie końca i początku. Kończy się noc, zaczyna dzień, jesteśmy w punkcie przejścia. Więc tak naprawdę - chociaż o tym nie pamiętamy, powtarzając oklepaną formułkę - cieszymy się, jak zawsze ludzie się cieszyli, ze zwycięstwa światła nad ciemnością, z szansy na nowe życie i z powrotu słońca.


A teraz spojrzenie z bliska. W tym roku - zgodnie z założeniami - udało mi się w sylwestra Doświadczyć Prawdziwej Japonii. W obu znaczeniach. Zacznę może od tego, że niespodziewany splot zdarzeń w osobie Sebastiana, współgaijina z Niemiec, zaprowadził mnie do japońskiego シェアハウス sheahausu. Nazwa pochodzi oczywiście od angielskiego share-house i oznacza coś z pogranicza mieszkania studenckiego, akademika i hostelu. Jest to bardzo popularne rozwiązanie wśród studentów starszych lat i młodych shakaijinów. (Shakaijin to w ogóle ciekawe słowo, oznacza dosłownie "członka społeczeństwa" czyli człowieka nie tylko pełnoletniego, ale takiego, który sam się utrzymuje.) Zasada działania sheahausu jest prosta - wynajmujemy pokój i mamy do dyspozycji wspólną kuchnię, łazienkę i salon. Na ogół nie wiemy kim będą nasi współlokatorzy i, co dość zaskakujące w Japonii, często są to mieszkania koedukacyjne - tak jak w przypadku sheahausu Hidamari, w którym byłam wczoraj. 





Widzicie rozrzucone kapcie? Mieszkają tu prawdziwi japońscy hipisi :D



Muszę przyznać, że był to jeden z przyjemniejszych wieczorów - bez kolekcjonowania pokemonów i wymuszonych uprzejmości. Za to z japońską telewizją. Program, którym mnie uraczyli moi nowi japońscy znajomi wzbogacił moje życie wewnętrzne i w pewien sposób cieszę się, że go obejrzałam. Teraz schowam to wspomnienie do pudełka, pudełko włożę w kolejne pudełko, to pudełko w jeszcze jedno pudełko i wstawię na górę szafy w mojej pamięci. I szybko go stamtąd nie ściągnę. Może komuś kiedyś opowiem o co chodziło i pokażę resztę zdjęć. Ale na pewno nie na blogu, który czytują osoby nieletnie. I raczej nie na trzeźwo. Wystarczy, że wspomnę o gościu, który znalazł tajemnicze ciastka i kiedy ich spróbował pokazano mu filmik z grubym facetem, który wylewa z siebie litry potu w saunie.  Konkretnie to pół litra. Które to pół litra wędruje do garnka, a pozostała po wygotowaniu sól zostaje dodana do tych ciastek, które... Japonia.

Co się działo dalej pokmińcie sobie sami.









Tyle jeśli chodzi o współczesność. A jakieś pół godziny przed północą szybko przeskoczyłam na tę drugą stronę Japonii - biegnąc obok pół-Japończyka pół-Francuza w kimonie i fioletowych tenisówkach do Fujisakihachiman-gū, największego chramu shinto w pobliżu, żeby tam powitać Nowy Rok. Zgodnie z zapowiedziami tłumy były nieprzeciętne, ale cierpliwie odstaliśmy swoje. To właśnie wspomniane wcześniej hatsumode, pierwsza wizyta w świątyni. Przez kolejne trzy dni chramy shinto będą pełne wiernych (często ubranych w kimona, jak wspomniany wcześniej znajomy o wdzięcznej ksywie Michelle), którzy przyjdą ustalić pewne sprawy z kami na nowy rok.





Przed modlitwą wrzuca się do skrzynki ofiarę. Znajomi poinstruowali mnie, żeby wrzucić monetę pięciojenową, na szczęście. Bo pięć jenów, 五円 goen, wymawia się tak samo jak ご縁 goen - słowo oznaczające przeznaczenie, rozumiane jako mistyczną siłę, która przyciąga do siebie i łączy ludzi lub też samą więź między nimi.





Po wyjściu każdy wylosował omikuji, wróżbę na nowy rok. Kami jak zwykle okazały się bardzo cwane, dokładnie wiedząc, o co je pytam i udzielając szczegółowych odpowiedzi, ale i łaskawe - w końcu po raz pierwszy wyciągnęłam 大吉 daikichi, wielkie szczęście. Z której strony nie patrzeć, dobrze się zapowiada ten rok :)




3 komentarze:

  1. Wiedziałem, że 5 yenów jest szczęśliwe, ale nie wiedziałem dlaczego. Nauczyłem się czegoś nowego, dzięki!
    Bardzo mi się podoba Twój blog, dodałem do zakładek, będę regularnie zaglądał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! To do zobaczenia pod jakąś następną notką.

      Usuń