poniedziałek, 16 grudnia 2013

Pianino

Dzisiaj mi się przelało, więc będzie fala hejtu.

Żyjemy sobie w Japonii otoczeni troską. Uśmiechami, prezentami, wycieczkami i imprezami specjalnie dla nas. Wszystko jest specjalnie dla nas, żebyśmy przypadkiem nie próbowali wziąć udziało w czymś co specjalnie dla nas nie jest. Bo jest dla normalnych ludzi, a nie dla gaijinów. Gaijin 外人 znaczy dosłownie "człowiek z zewnątrz", obcy. Nie obcokrajowiec - na to jest inne słowo gaikokujin 外国人 "człowiek spoza kraju" - ale właśnie obcy. Pewnie, w oczy nikt nam tak nie mówi, bo to dosyć niegrzeczne, chociaż parę razy na ulicy słyszałam za sobą gaijin. Na ogół wszystkich ryugakuseiów to określenie bardzo bawi - poza tymi momentami, kiedy nie.

Od dłuższego czasu zastanawiałam się, pisać o pianinie czy nie pisać. Dzisiejszy obiad przekonał mnie, żeby jednak pisać. Bo dzisiaj położyłam tacę przy stole jedno miejsce od japońskiego studenta i poszłam po herbatę. Po powrocie student siedział dwa miejsca ode mnie a na stole, między naszymi tacami, leżał plecak.Czy może powinnam powiedzieć - wznosił się mur?

Jak mawiali moi tegoroczni gracze: Przypadek? Nie sądzę.

Historia, którą chcę się podzielić zaczęła się kilka tygodni temu. Będzie długa.
Wieczorami w moim pokoju słychać było dźwięki pianina. Przeprowadziłam więc wywiad wśród japońskich znajomych - tak, na terenie akademika jest pianino. W świetlicy. Ogólnodostępnej.
- Czyli mogę pójść sobie pograć? - pytam uradowana. Normalnie ćwicze na uniwerku, ale pianino tuż obok domu to prawdziwy luksus. I można by grać w weekendy!
- Eeee, no nie - słyszę - lepiej, żebyś tam nie szła. To świetlica dla japońskich studentów.
Zdziwiona pytam kilku kolejnych japońskich znajomych (nie mylić z gaijińskimi znajomymi, to dwie odrębne kategorie). Wszyscy reagują tak samo - owszem, jest pianino, ale lepiej, żebym tam nie szła.
Postanawiam zrobić szarżę i zobaczyć co z tego wyjdzie. Naprawdę potrzebuję tego pianina.
Biorę więc nuty i wbijam na świetlicę. Dość obskurne wnętrze, kilku Japończyków siedzi na kanapach, ktoś czyta, ktoś rozmawia, ktoś wciąga ramen. Jest i pianino.



- Hej, słyszałam stąd dźwięki pianina - mówię radosnym głosem człowieka, który nie ma pojęcia o manierach, więc nawet nie próbuje powiedzieć tego tak jak należy - Mogę sobie pograć?
Cisza. Japończycy patrzą na mnie. Ja patrzę na nich. Jeśli chodzi o kwestię wytrzymałości na presję jeden gaijin starcza za dwudziestu Japończyków, mam więc niezaprzeczalną przewagę liczebną.
- Umm - ktoś mruczy wreszcie potwierdzająco, więc siadam przy pianinie i zaczynam grać. Jestem miła, ćwiczę tylko te utwory, które już w miarę znam, żeby nie cierpieli za bardzo. Trzy kawałki później słyszę, jak ktoś szura za mną butem. Oho, zaczyna się, myślę, odwracając się.
- No bo... - oddelegowana Japonka przygląda się uważnie swoim drobnym stopom w niebieskich tenisówkach - to jest pianino dla studentów.
- Aha - uśmiecham się z kompletnym brakiem zrozumienia - to dobrze. Jestem studentem.
- Ale to jest dla studentów z akademika...
- Aha - uśmiecham się szerzej - to dobrze. Jestem studentem z akademika, mieszkam o tam - macham łapą - w tamtym budynku.
- Ale to jest dla japońskich studentów z akademika - wyrzuca z siebie wreszcie, tonem, jakby to był koniec rozmowy. Niestety, nie spodziewa się, że zaatakuję najbardziej gaijińskim pytaniem świata. Pytanie to brzmi...
- A dlaczego?
Zanim otrząśnie się z szoku tłumaczę, że pianino stoi nieużywane, a ja potrzebuję miejsca do ćwiczeń i jako mieszkaniec akademika mam do niego takie samo prawo jak wszyscy inni itd. itp. Japonka nie bardzo wie, co zrobić - generalnie taka jest zasada, że zdeterminowany gaijin budzi konsternację i nie wiadomo, co z nim począć. Korzystam z jej zmieszania i przeprowadzam frontalny atak.
- Czyli mogę pograć?
Mam zgodę. Japonka daje spokój, ja ćwiczę dalej. Ale nie mam złudzeń. Do końca jeszcze daleko.

Runda druga.
Dwa dni później przychodzę znowu pograć - mam szczęście, świetlica jest pusta, więc bez ceregieli po prostu zaczynam ćwiczyć. Po paru minutach ktoś staje obok pianina. To samo spłoszone spojrzenie wbite w niebieskie tenisówki i ten sam delikatny głosik.
- Anooo... powiedziałam wcześniej, że możesz tutaj grać, ale to nie znaczy, że możesz tak przychodzić sobie kiedy chcesz...
- Ale świetlica była pusta. Nikomu nie przeszkadzam.
- No tak... Ale to jest pianino dla studentów...
- Aha - uśmiecham się szerzej - to dobrze. Jestem studentem.
Tutaj mogłabym skopiować fragment z rozmowy powyżej, bo powtarzamy tę samą zabawę raz jeszcze. W końcu słyszę.
- Ale żeby pograć musisz zapytać kogoś o pozwolenie.
- Aha - bardziej już się chyba nie potrafię wyszczerzyć - to dobrze. To mogę pograć?
Japonka poddaje się, mówi, że mogę i znika. Nie dziwię się, pewnie też bym się czuła nieswojo w towarzystwie kogoś, kto tak się uśmiecha...

Runda trzecia.
W świetlicy znowu nie ma studentów, ale chyba doszłam do końca levelu, bo pojawił się pierwszy boss - japoński odpowiednik pana Ziutka. Pan Ziutek ma ściuchany, granatowy kombinezon (który niepokojąco przypomina mundur), rozbierznego zeza i zatroskaną minę. Zatroskaną, bo niestety nie może mi pozwolić pograć na pianinie.
- Bo to jest pianino dla studentów.
- Aha - uśmiecham się i kontynuuję dialog według scenariusza. Dochodzimy do momentu, kiedy pada pytanie "dlaczego".
- Bo takie mamy zarządzenie.
Przedstawiam moją argumentację. Dorzucam coś o dyskryminacji. Pan Ziutek bezradnie rozkłada ręce.
- Chętnie bym pozwolił, naprawdę. Ale takie mamy zarządzenie.
Jestem pełna zrozumienia. Zarządzenie jest zarządzenie, pan Ziutek nie może mi pomóc. Z kim więc mogę porozmawiać na temat tego zarządzenia? Z kierownictwem akademika? Z władzami uczelni?
- Właściwie ... - pan Ziutek wije się między koniecznością trzymania się zasad, a niechęcią do rozpętywania ogólnouniwersyteckiej awantury - pewnie wystarczy, żeby japońscy studenci się zgodzili. Powinnaś zapytać japońskich studentów.
- Aha - wraca mi szeroki uśmiech - to dobrze. Ostatnim razem rozmawiałam z japońskimi studentami i pozwolili mi tutaj ćwiczyć. Czyli nie ma problemu? Mogę pograć?
Pan Ziutek skwapliwie się zgadza, choć oczywiście nie wierzy, że rozmawiałam z japońskimi studentami. Ale co z tego. Odpowiedzialność zrzucona, twarz uratowana, problem rozwiązany. Uspokojony wraca do swojej kanciapy a ja siadam przy pianinie.


Teraz czekam na rundę czwartą. Jestem zdecydowana bronić mojego terytorium do upadłego. Raz, że naprawdę potrzebuję tego pianina. Dwa - bycie gaijinem to zajebiście frustrująca sprawa.

5 komentarzy:

  1. A nie mówiłam, że Twój uśmiech jest zabójczy? :D (ania z drugiego turnusu otaku)

    OdpowiedzUsuń
  2. No wreszcie! :D Wreszcie coś, co zazgrzytało autentycznością. Idylla jest fajna. Ale bardzo trudno się w nią wierzy ;) Poza tym - idylla nie tworzy wyzwań ;)
    Powodzenia! :)

    Indi

    OdpowiedzUsuń
  3. ajajaj tak czytam z samego rana i się poirytowałam przy śniadaniu....

    OdpowiedzUsuń
  4. XD Pięknie!... Uderzenie w klawisze inicjuje rozmowę z NPCem. Prawie jak Baldur's Gate albo Tibia. Sam nie wiem który klimat bardziej mi do tej sytuacji pasuje... :]

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej Airis, tu Sara :) Wzburzyła mnie ta historia :/ My w akademiku też mamy pianino, ale nigdy z niego nie korzystałam, bo po prostu nie umiem grać xD Ale pewna jestem, że pozwolono by grać studentom z zagranicy, bo nam na początku mówili o tym pianinie i powiedzieli, że trzeba tylko sobie "zaklepać" termin w książeczce i można grać. Japończycy są strasznie upierdliwi jeśli chodzi o takie papierkowe sprawy, więc może u was też istnieje jakiś terminarz, do którego się wpisują, a tutaj jakiś gajdzin przychodzi i wprowadza zamęt straszliwy :D No chyba, że serio twierdzą, że palce gajdzina zepsują pianino czy coś wtedy lol :DDDD

    OdpowiedzUsuń