piątek, 18 października 2013

Zamek w Kumamoto

Już od pierwszego spaceru po mieście gdzieś tam był - gdzieś w perspektywie ulicy, pod światłami na skrzyżowaniu, gdzieś między szklanym wieżowcem a przystankiem autobusowym, nad głowami ludzi, których rozmowy bezskutecznie staram się zrozumieć...


Cały czas gdzieś tam się czaił i kusił - więc w końcu poszłyśmy obejrzeć z bliska.



Zamek w Kumamoto pochodzi z drugiej połowy XV wieku. Z początku dość skromny, aż do czasów Kato Kiyomasy, daimyo z przełomu XVI i XVII wieku (koniec okresu Azuchi-Momoyama i początek Edo), któremu Toyotomi Hideyoshi oddał zamek za zasługi na polach bitew.


Kato Kiyomasa słynął ze swojej waleczności. Wsławił się w bitwie nad rzeką Sendai, gdzie w głośnym pojedynku pokonał generała Niiro Tadamoto. Uważał, że wojownik nie powinien zaprzątać sobie głowy takimi bzdurami jak taniec czy poezja - podobno nawet zażądał kiedyś, żeby zbyt gorliwie oddający się tym sztukom wasale popełniki seppuku. Do tego - żeby dopełnić wizerunku - dla przyjemności polował z włócznią na tygrysy.


Kiyomasa porządnie w swój prezent zainwestował. Za jego czasów zamek rozrósł się do największych w historii rozmiarów. Czterdzieści dziewięć baszt, wysoki na ponad trzydzieści metrów donżon, prawie półtora kilometra kwadratowego powierzchni.
Czasy świetności zamku w Kumamoto zakończył bunt w Satsumie (największa i ostatnia rebelia samurajów przeciwko nowemu porządkowi na początku ery Meiji, ledwie kilka miesięcy po buncie w Kumamoto, o którym wspominała w jednym z pierwszych wpisów). Podczas oblężenia doszczętnie spłonął główny budynek i kilka pomniejszych, a to co przetrwało zostało wpisane na narodową listę zabytków. Obecnie zamek wygląda niemal tak okazale jak w XVII wieku. Główny donżon jest rekonstrukcją, w dodatku w dużej mierze z betonu, ale zachowało się kilkanaście oryginalnych, drewnianych budowli, zamkowe mury i fosa.


Nie będę udawać, że wiem cokolwiek na temat japońskich fortyfikacji. Za to potrafię docenić, że zamek jest pięknie wykończony.


W środku donżonu znajduje się kilkupiętrowe muzeum, w którym można dowiedzieć się trochę na temat historii zamku. Szczerze mówiąc, zawartość nie powala na kolana. Mnie osobiście najbardziej zaintrygowały drewniane tabliczki z nazwiskami - wypełniały sporą część dwóch pięter. Nie udało nam się dowiedzieć co to właściwie jest - jak na złość ta część ekspozycji nie była nigdzie opisana, nie było też żadnych pracowników, których można by o to zapytać. Zagadka do rozwiązania przy kolejnej wizycie na zamku - studenci nie płacą za wejście, więc pewnie nie ostatniej.




W innym budynku kolejne muzeum, trochę ciekawsze - o sposobach rekonstrukcji i wnętrzach dawnego zamku. I ciekawostka - w Japonii popularne są muzea, do których wchodzi się na bosaka i zwiedza się je, nosząc buty w otrzymanej przy wejściu foliowej torebce.



Trafiłyśmy też na występ. W tradycyjnym wnętrzu dwie panie w europejskich sukniach i dwóch elegantów w japońskim stylu wykonywało coś w rodzaju pop-klasyki. Nie wiem o co chodzi. Japonia.



No i najładniejsza część ekspozycji - malowane, przesuwne drzwi fusuma.


Po dziedzińcu przechadzają się znudzeni "samuraje", pilnując, żeby zwiedzający nie włazili gdzie nie ich miejsce.



Zamek (jak chyba wszystko w Japonii) ma swoją oficjalną maskotkę - przed wami Higomaru-kun. Można nawet zostać jego przyjacielem na facebooku:



A skoro już przy maskotce jesteśmy... Tuż za bramą zamku, przyciągnięte hałasem i podejrzanie monochromatycznym tłumem, trafiłyśmy na plan zdjęciowy nowego klipu promującego prefekturę Kumamoto. Ktoś nawet próbował nas namówić do wzięcia udziału - zwłaszcza Antonija dobrze wpasowywała się kolorystycznie - ale jednak zrezygnowałyśmy z kariery w japońskich mediach. Czerwony najwyraźniej jest kolorem Kumamoto, a kropki na policzkach mają przypominać Kumamona - maskotkę miasta, o której jeszcze z pewnością napiszę. No i oczywiście Hugomaru-kun występował na tle swojego statecznego pierwowzoru. Wszyscy zebrani tu ludzie to wolontariusze, którzy pracowali przez kilka godzin, tańcząć, śpiewając i wyrażająć ogólny entuzjazm na życzenie w serii ciągnących się w nieskończoność powtórek.





Poniżej mały trailer:

Na szczęście nie cała Japonia tak wygląda. Wystarczy odwrócić wzrok i poszukać w trochę innym miejscu. O, na przykład tam! Synek daimyo chyba się zgubił. Czyżby jego yojimbo zaniedbał obowiązków? A może komuś zależało na tym, żeby jedyny spadkobierca zamku pozostał sam poza bezpiecznymi murami?

W środku ktoś pewnie już zauważył jego nieobecność, trwają poszukiwania, głośno stukają drewniane sandały na kamieniach dziedzińca...

Ale książęce pokoje są puste, nikt nie chowa się za złoconym parawanem, nie wygląda zza rozsuniętych lekko, malowanych drzwi. Kto odważy się powiedzieć daimyo, który dziś właśnie wraca z podróży, o zaginięciu jego jedynego syna? Kato-sama nie należy do ludzi, którzy spokojnie przyjmują niepomyślne wieści...


Taką "rokugańską" Japonię też można znaleźć tutaj za każdym rogiem, szczerze mówiąc znacznie częściej, niż się spodziewałam. Trzeba tylko w odpowiedni sposób patrzeć.

A na koniec - z podziękowaniami dla Czarka za prześwietny prezent pożegnalny - pan Matsu Sagasu ;)

2 komentarze:

  1. Przecież to Vader! :D

    Myślałaś jak by wyglądała Japonia, gdyby teraz powstał drugi przewrót?
    Stoisz przy jednej z wież i szukasz dobrego ujęcia, turyści przechadzają się po placu. W jednej chwili wszystko wygląda normalnie, w następnej na kamienny bruk wylewają się samuraje. Za obi wakizashi, dłonie zaciśnięte na rękojeściach katany. Turystów najpierw ogarnia rozbawienie, stopniowo przechodzące w niepewność, następnie strach. Dzielą się. Część nie wytrzymuje i pada na kolana, część stoi i wyciąga się jak struna. Tłum wojowników rozstępuje się. Przez utworzony szpaler wkracza... tak, rysy i postawa mówią wiele o człowieku... potomek Kiyomasy. Wrócił a z nim stary porządek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za tę opowieść :) Tu jest 3 w nocy, a ja zaczytuję o oblężeniu zamku i cieszę jak Murzyn blaszką :D Dziwne, że na polskojęzycznych stronach jest tego tyle :) Ciekawe, czy ten dowodzący obroną, gen. Tateki Tani (czy określenie "generał" jest tożsame z naszym?), był podobny do srebrnogórskiego von Schwerina (ten był aby pułkownikiem ;) ), który kazał Francuzom spier...sobie iść spod jego twierdzy, chociaż była ostatnim punktem obrony jego kraju. Ciekawe, bo w obu przypadkach serce i sympatia jest gdzie indziej, z polsko-francuskimi kirasjerami Napoleona i z powstańcami pana Saigo. A jednak szacunek dla niezłomnych obrońców przekracza granice i sympatie.
    Zamek starszy, ale mniejszy niż mój (:D :D :D ). Piszesz "donjon", a ja się zastanawiam, jak w ichnim systemie wygląda donjon, czy jest oddzielony od reszty fosą, czy to po prostu stołb, wyższa wieża wśród murów. No bo, gdy budowano zamek, ewentualni wrogowie nie dysponowali artylerią, prawda? Machinami oblężniczymi? Wieże zamku wyglądają tak... delikatnie w porównaniu do naszych fortec. Klapy w oknach? Drewniane stelaże ścian? To chroni chyba przed strzałem z łuku. To najgorsze, co zagrażało obrońcom? Szczęściarze ;) Ale za czasów powstania w Satsumie oddziały Saigo miały chyba artylerię?...
    Myślę, że mogłabym z parę dni na tej twierdzy spędzić, próbując zrozumieć systemy obronne, zapewne bezskutecznie ;) jedyny wniosek z przedchwilejszej sesji z historią Japonii - nie, nic nie jest takie proste, jak się wydawało :D
    Raz jeszcze ogromne DZIĘKUJĘ :) Idę zdechnąć, bo jutro wikingowanie po krzakach od rana. Na paru straconych rubieżach pewnie poślę miłą myśl obrońcom zamku w Kumamoto ;)
    Indi

    OdpowiedzUsuń